Quantcast
Channel: U Antoniny
Viewing all 424 articles
Browse latest View live

Drogie Panie,

$
0
0
Szanowne Czytelniczki - nie spodziewałam się tak licznego i tak miłego odzewu na moje marudzenie. Cieszy, cieszy bardzo, że blog jest czytany, a nawet ulubiony przez część Czytelniczek. Dziękuję za tak liczne słowa wsparcia, optymizmu i radości. Witam też nowych obserwatorów. Jest mi niezmiernie miło. Część Pań zadeklarowało stałą tu obecność u mnie, chociaż stwierdziło, że raczej rzadko zostawiają komentarz lub wcale. Wiem, wiem sama tak mam - niekiedy przemykam przez interesujące mnie blogi i nie piszę, nie ma czasu, nie ma nastroju na zostawienie śladu po sobie. No cóż - życie biegnie bardzo szybko i wiem, że inni mają podobnie.

Dziękuję też za tak liczne życzenia zdrowia dla mojej mamy. Mam nadzieję, że tej zimy uda nam się w końcu uporządkować najstarsze zdjęcia rodziny (tylko mama wie, kto na nich jest) i podpisać. To dlatego między innymi ważne jest, by mama nadal była w dobrej kondycji psychicznej i fizycznej. Jakoś teraz dopiero te rzeczy stały się dla nas istotne, dawniej o tym nie myśleliśmy...

Nie zamierzam ogłaszać, że blogować nie będę (jak się zdarza niektórym osobom), ja będę, bo bardzo to lubię - a przerwy w pisaniu postów wynikają po prostu z braku czasu. Wszystkie działania to kwestia wyboru. Bo, albo np. porobię na drutach, albo potrenuję, albo opracuję post na bloga... A w końcu jest też jakieś życie w realu i wszystko co się z nim wiąże: rodzina, praca, sprzątanie, ogród itd.

Wiem, że "życie w sieci" nie jest łatwe. Różnie bywa - czasem narażamy się na jakieś niewybredne komentarze, zaczepki; chociaż taki "bolżek" (utworzyłam sobie neologizm - zdrobnienie od słowa blog), właściwie to płotka w sieci (internetowej). Czasy największej popularności ma już za sobą, kiedy to odwiedzało mnie po 2-3 tys. czytelników dziennie, a rocznie dochodziło do 800 tys. (2013 r.). Od tego czasu popularność bloga systematycznie spada, by w minionym roku uplasować się na poziomie lekko ponad 400 tys. odwiedzających. Nie da się długoterminowo utrzymywać na wysokim poziomie - bo zwyczajnie prowadzenie sensownego bloga wymaga czasu. Poza tym powstaje tyle interesujących nowych witryn i blogów, że ludzie zwyczajnie nie mają czasu na odwiedzanie wszystkich. Przecież nie można  żyć tylko w sieci - jest życie realne, które powinno być ważniejsze (każdy sam powinien wyważyć sobie proporcje).
Zdaję też sobie sprawę, że nie należę do osób zbyt wylewnych, jeżeli chodzi o kontakty międzyludzkie, jednak mam nadzieję, że taka konwencja bloga jest do przyjęcia przez moich Czytelników.
Pozdrawiam Wszystkich serdecznie - dziękuję, dziękuję z całego serca.

Propozycje Missoni na jesień 2016

$
0
0
Dom mody Missoni kojarzy się z paskami, które nieodmiennie się pojawiają w ich dzianinach; najbardziej charakterystyczne - to zygzaki. Tegoroczna jesienna propozycja różnych modeli dziewiarskich wydaje się łatwa do skopiowania. Po pierwsze szale i szaliki: bardzo długie (pewnie mające tak na oko około 3 m): kolorowe, w paski, zygzaki, melanże, robione na kształt rurek, szerszych szalików i bardzo szerokich szali, po drugie długie kolorowe,  melanżowe rozpinane swetry, albo dzianinowe sukienki.
Szale i szaliki:
 
Szal - zygzak. Panie już zeszłej zimy produkowały na drutach podobne...
 



 
 
Szalone, długie, pasiaste lub melanżowe "rurki"



 Szerokie szale w pasy i z kombinacji melanżowych włóczek


 i jeszcze taki długi, wąziutki
 
 
Przy okazji można podejrzeć dzianinowe swetry - sukienki: kolorowe i  melanżowe oraz długie swetry - płaszcze:
 
 


 
Zwracają uwagę dzianinowe rajtuzy-getry w szalonym zestawie kolorystycznym (dla odważnych):
 
Ten szal wygląda zupełnie tak, jakby był zrobiony z resztek włóczek
 
Wydaje się, żeniektóre panie mogąw tych propozycjach znaleźć coś dla siebie na okres naszej polskiej jesieni.
 
Zdjęcia kolekcji pochodzą ze stron:
 

 


Schyłek lata

$
0
0
Wrześniowe lato rozpieszcza słońcem. Końcem sierpnia poprałam i spakowałam letnie ubrania - teraz jednak jeszcze je wyciągam. Upały. Nawet wieczory bywają ciepłe. Jedyny dyskomfort to rosa, która leży długo na trawie, w niektórych miejscach w ogrodzie (pod lasem) - nie znika przez cały dzień.
Oczywiście zbieram plony lata: zrobiłam kolejne słoiki soku malinowego, podjadam jeżyny prosto z krzaka, smażę jabłka (jabłek w tym roku mało) i powidła śliwkowe bez cukru (niestety nie mamy swoich śliwek) - są niesamowicie słodkie, nawet takie bez grama cukru.


 
 
Czyszczę orzechy laskowe - okazuje się jednak, że dużo jest uszkodzonych: są sczerniałe lub z dziurką (tzn. do wyrzucenia).


No i delektujemy się kurkami wyrosłymi u nas pod lasem (dziś zebraliśmy też kilka rydzy). A w prezencie od sąsiada dostałam prawdziwki.


 
Takie mi rosną pomidory (zdjęcie chyba sprzed 3 tygodni) - do dzisiaj już sporo się zaczerwieniło i je zjedliśmy:
 
 
Dziś też wyprawiliśmy się do lasu po owoce czarnego bzu. Chwilowo nie mamy za wiele w ogrodzie, bo w celu odnowienia krzewów, wyraźnie je poprzecinałam. Chcę spróbować soku z owoców czarnego bzu i trochę ususzyć (do tej pory zawsze robiłam sok z kwiatów). Ponoć wartości soku z owoców są nieocenione. Sok działa skutecznie na przeziębienie, przeczyszczająco, przeciwbólowo, jako lek odtruwający i pomagający usuwać z organizmu szkodliwe produkty przemiany materii i toksyny w chorobach reumatycznych oraz skórnych. Owoce zawierają glikozydy antocyjanowe, pektyny, garbniki, kwasy owocowe, witaminy (szczególnie dużo C i prowitaminę A), sole mineralne (wapnia, potasu, sodu, glinu i żelaza). Tylko trzeba uważać i nie jeść surowych, bo zawierają toksyczny składnik zwany sambunigryną. Po spożyciu jest on rozkładany do cyjanowodoru, co powoduje poczucie słabości, niekiedy wymioty. Jednak podczas przetwarzania (suszenie, gotowanie itp.) sambunigryna ulega rozkładowi i staje się zupełnie nieszkodliwa.




A w ogrodzie cały czas kwitną cynie - w tym roku wyjątkowo mi się udały:




No i jeszcze zieleń w otoczeniu chałupy:
 
 



 
 

Wystawa o Kazimierzu Przerwie-Tetmajerze (II Zjazd Karpacki w Sanoku)

$
0
0
Końcem sierpnia, dokładnie między 24, a 28 sierpnia odbywał się w Sanoku II Zjazd Karpacki pod hasłem "Karpaty - Góry Kultury". Cel: promocja i rozwój Karpat od Czech, aż po Rumunię oraz opracowanie wspólnej strategii rozwoju różnych grup etnicznych zamieszkujących Karpaty.  Dyskutowano o tym na konferencjach naukowych. W programie znalazły się też elementy turystyczno-artystyczne: rajd górski, prezentacja różnych grup etnicznych podczas wspólnego przejścia ulicami Sanoka, jarmark karpacki i wystawy. Zjazd zamykał występ zespołów artystycznych w sanockim skansenie.




Nie, nie uczestniczyłam w tych uroczystościach. Zgoła coś innego stało się powodem, że o tym zjeździe wspominam. Brat mój zapalony podróżnik, turysta, przewodnik górski, prezes (do ostatniego zjazdu) Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego pojawił się tu na zjeździe. Była tuż też (w sanockim skansenie) zaprezentowana wystawa o życiu,  twórczości i działalności  poety związanego z górami: Kazimierzu Przerwie-Tetmajerze, której pomysłodawcą, kuratorem i  autorem scenariusza był mój brat.


Mój brat Józef Haduch na tle ekspozycji
 
Wystawa z jednej strony promuje postać poety (powstała z okazji 150 rocznicy jego urodzin), z drugiej strony promuje też działalność PTT. Więc jakżeby mogłam nie wybrać się, by ją obejrzeć. W tamtą niedzielę wróciliśmy z mężem z grzybobrania, coś tam zjadłam i pojechałam do skansenu - ponoć w ten dzień upływał już czas ekspozycji (potem przedłużono go o tydzień, ale o tym nie wiedziałam).







Porobiłam zdjęcia plansz (jak się okazuje jedne mniej, drugie bardziej udane - zdjęcia oczywiście), popatrzyłam na występy zespołów folklorystycznych, dzięki bratu zrobiłam sobie fotkę z  prezesem Związku Podhalan.


Andrzej Skupień - Prezes ZGZP z lewej,  mój brat, obok drugiego pana w stroju góralskim -ja
 
Wystawa następnie została zaprezentowana w Zespole Szkół nr 1 w Sanoku. Teraz już pojechała do następnego miasta. Jest tak pomyślana, że treści w niej zawarte są ponadczasowe, przede wszystkim ukazują postać poety: Kazimierza Przerwy-Tetmajera, więc mimo upływu czasu od uroczystości rocznicowych - jest wciąż aktualna. Może być pokazywana w każdym miejscu (szkole, bibliotece, domu kultury) i w każdym czasie.













Pokazałam wszystkie plansze - a co tam, niech będzie ku pamięci.

Lalo Kiev - jesień 2016

$
0
0
Kolekcja jesienna Lalo Kiev zainteresowała mnie z paru powodów. Zanim jeszcze przeczytałam o twórczyniach - narzuciły mi się pewne skojarzenia. Przecież lansowane sukienki dzianinowe są mi dobrze znane. Ściągacz 2x2 i "leciało" się sweter (najczęściej z golfem), albo sukienkę. Moja koleżanka Jola miała podobnych kiecek kilka i chodziła w nich do pracy (jakieś dobrze ponad 20 lat temu). Zrobione z wełen z moherkiem - grzały, co miało niebagatelne znaczenie. Pracowałyśmy w  budynku, w którym stare drewniane okna były tak nieszczelne, że na parapetach od wewnątrz - leżał śnieg, a jedynym źródłem ciepła był piec kaflowy oblegany przez pracowników. Niejedną listwę spódnicy przyżeliłam od drzwiczek pieca, niejeden sweter "wyprasowałam" na plecach od grzania... Dziś taka sukienka musiałby być wykonana z cieniutkiej włóczki - takiej, by można było w niej wytrzymać w dobrze ogrzanym pokoju biurowym.







To jest mój fawortyt - sweter rura z otwarta górą, która może być golfem, a można zsunąć i utworzyć dekolt; można ubrać od drugiej strony i będzie kołnierz...

Drugie skojarzenie wiąże się także z latami osiemdziesiątymi - te wielkie swetrzyska z wzorami geometrycznymi - to nic innego, jak swetry lansowane w tamtych czasach. Musiały być odpowiednio duże i wiszące. Patrząc na nie stwierdzam, że nie dodawały powabu. No, ale takie były modne i takie się nosiło.



Interesujące wydają się  "futerkowe" płaszcze z włóczki - naturalnie dodają objętości - a więc nie dla każdego ta propozycja.




I jeszcze płaszcz z dzianiny freeform:

 
LaloCardigans to gruzińska marka ubrań dzianinowych założona w 2012 roku przez siostry bliźniaczki Lalo i Ninę Dolidze. Panie czerpią inspirację ze swego rodzinnego kraju oraz z przyrody i natury. Kolekcja jesienna 2016 wykorzystuje przędze i materiały ręcznie  farbowane i malowane. Każda propozycja jest unikatowa, a tegoroczna zainspirowana została obrazami Claude'a Moneta.

 Źródło:

Wrzesień

$
0
0
pochłonął mnie całkowicie, a właściwie to druga jego połowa. Na blogowanie czasu już nie starczyło. A więc nadal robiłam przetwory: po powidłach zrobiłam jeszcze paprykę w zalewie, potem przeczytałam na blogu Jagi przepis na ajwar, więc poszłam za ciosem i zrobiłam dwa "wsady". Zresztą przepis Jagi poddałam swej modyfikacji  - wyszedł smaczny. W międzyczasie zafascynowały mnie kiszonki, poszłam za nimi, jak w dym (więcej na temat kiszonek napiszę w którymś kolejnym poście).

Nie zdążyłam zrelacjonować letniej podróży po Ukrainie w całości, a tu już nadarzył mi się kolejny wyjazd z bratem. Ostatni weekend, zamiast harować na działce, spędziłam w podróży. Zwiedziliśmy Użhorod  - miasto w zachodniej części Ukrainy, nad Użem, przy granicy ze Słowacją, które jest stolicą obwodu zakarpackiego, a także historyczną stolicą Rusi Zakarpackiej, gdzie do dzisiaj widoczne są wpływy kultury węgierskiej.

Zamieszkaliśmy w hotelu o wdzięcznej nazwie "Duet" - niemal pustym. Nie wiem czy przypadkiem nie byliśmy jedynymi gośćmi. W każdym razie na tzw. recepcji urzędowała jedna dziewczyna, w tle mająca "łóżko" ustawione z krzeseł i stukająca jednym palcem w klawiaturę komputera (kiedy wypisywała nam rachunek). Na zapleczu hotelu, przy parkingu, w osobnej - skleconej z różnych materiałów - budzie, królował cieć, który pilotował nas na miejsce zaparkowania samochodu i potem wpuszczał z bagażami tajemnym przejściem... Ponieważ dotarliśmy w piątek już o zmroku - raczej nie ruszaliśmy się z pokoju - hmm "apartamentu" hotelowego (mieliśmy tam sypialnię, salonik z telewizorem, olbrzymi przedpokój i wielką łazienkę. Nic to, że w łazience woda letnia, a pomieszczenie nieogrzewane, nic to, że spłuczka uszkodzona, a  Wi-Fi łapało tylko chwilami. Podejrzewaliśmy też, że pościel nie była pierwszej świeżości (przeoblekliśmy ją na lewą stronę). Przezornie też miałam bluzę i geterki do spania, a na poduszkę położyłam ręcznik, więc moje ciało nie stykało się bezpośrednio ww. i chyba niezmienianą...

Nie ponudzę dziś moich czytelników pokazywaniem miasta i jego zabytków. Pokażę tylko migawki ze spożywczego targu odbywającego się nie tak daleko od naszego hotelu, przy ulicy niedaleko ronda. Tłumy kupujących, targujących  - trudno się między nimi przepchać. Jest sektor owocowo-warzywny, spożywczy, mięsny, potem ciuchy, chińszczyzna, a na koniec starocie... Te targi na Ukrainie uwielbiam - kolorowe sezonowe warzywa i owoce, wielkie sery, mąka, cukier w wielkich worach, odważane na miejscu. U nas tak handlowano ponad czterdzieści lat temu (dziś żadne sanepidy nie pozwoliłyby na taką sprzedaż produktów spożywczych). Zawsze lubimy poplątać się między sprzedającymi i kupującymi - popatrzeć co tam mają, pobyć w tej atmosferze kolorytu lokalnego. Teraz najwięcej było różnych gatunków winogron, grzyby kozaki i prawdziwki, no i oczywiście sezonowe warzywa i owoce.





Młoda dziewczyna sprzedawała takie kwiaty


 Nabiał
 

 Stoisko z fasolą - przeróżne gatunki
 
 Drobiowe nóżki, kości i łapki
 

Akcent robótkowy - skarpety z włóczki
 
 

Hirek

$
0
0
Mamy nowego członka  rodziny. Przyjechała do nas córka z mężem i Wandzią - nasza wnuczka właśnie kończy 3 lata. Obchodziliśmy jej urodziny u nas w Sanoku. Razem z rodziną córki przyjechał w odwiedziny ich piesek: Hirek - młodzieniec jeszcze - ma niespełna dziewięć miesięcy, jest rasowy (parson russell terier), a więc arystokrata wśród naszych "dziewcząt". Ma cudowny charakter, miły, sympatyczny, śliczny piesek, ukochany od razu przez Wandzię.
 
 


To jego początki w domu córki i od razu wyjazd do nas - no, ale takie życie. No oczywiście najbardziej obawiałam się konfrontacji z Ifą, która cudowne lata młodości ma już za sobą i niezupełnie lubi się bawić z innymi psami a obcych raczej teraz nie akceptuje. I niestety wczorajszy wieczór pieski spędziły w odosobieniu, bo Ifunia rzucała się na Hirka. Tola nie wykazywała entuzjazmu i warczała na przybysza, ale nie było to groźne. Dzisiaj ponownie podjęliśmy próbę integracji. Młodzi z wnuczką poszli do drugich dziadków, a my z trzema psami pojechaliśmy do Zagórza. Tam najpierw w ogrodzie trzymałam Ifę na smyczy i w kagańcu, a mąż  ubezpieczał Hirka, który Ify po  prostu się bał i był nią zestresowany. Wcześniej jeszcze na smyczy psy się powąchały tu i tam... Najpierw zdjęłam kaganiec, kontrolując sytuację, potem zdecydowałam się spuścić ją ze smyczy - nic się nie podziało.  

 
Mogliśmy więc wyruszyć na spacer do lasu. Troszkę się bałam czy Hirek nie pójdzie w długą (nie wiem czy kiedykolwiek był w lesie). Początkowo pies był ogłupiały, biegał tu i tam, wszystko wąchał, oddalał się i musiałam go przywoływać. Poźniej jednak zrozumiał, że trzeba się trzymać w zasięgu wzroku i jak tylko mnie tracił z oczu rozpoczynał poszukiwania (nie zwracał uwagi, że na ścieżce jest mąż, szukał mnie  - chyba mnie polubił, a ja lubię wszystkie psy). Najpiękniejsze momenty spaceru, to te kiedy nasza sfora radośnie biegła przed siebie i korzystała z wolności biegając ile sił w łapkach i wąchając, to co im się podoba. Hirkowi tak się spodobało, że zupełnie odstresowany wykonał kilkakrotnie psie ósemki z charakterystycznie wygiętym ogonkiem... 
 


Jest niesamowicie skocznym pieskiem, cudownie przesadzał wysokie paprocie i nawet zapomniał o rzucaniu mu piłeczki (jest to jego główna rozrywka na spacerze). Chyba wymęczyliśmy "chłopaka", bo w domu ładnie odpoczywał w swym legowisku.
Po powrocie na posesję psy dostały wyżerkę: indyczą szyję. Hirek spożywał w odosobnieniu, bo bałam się, że Ifa go zaatakuje (do dzisiaj Tola dostaje jedzenie w innym pomieszczeniu, aniżeli "pani Ifa"). W domu  psy w miarę się tolerowały, przebywały już razem w pokoju, jednak dla bezpieczeństwa założyłam Ifce kaganiec, bałam się, żeby przypadkiem na swym terenie nie zaatakowała pieska, bo chwilami, gdy za bardzo się zbliżał, powarkiwała na niego. On już jednak czuł się bardziej bezpiecznie. Moja Ifa jest psem po przejściach i dość trudnym (miała traumatyczną młodość, kiedyś pisałam o ty na blogu), ja jej nigdy nie ufam - pilnuję, kiedy jest dziecko u nas i teraz kiedy pojawił się Hirek. A mogłaby go zagryźć bez problemu.
Udało się, że zaakceptowała na tyle Tolę, że ją toleruje, chociaż udaje, że nie zauważa, a mała stara się robić wszystko, co robi duża. Można je razem zostawiać w domu  i jeżeli jedzenie nie wchodzi w grę, to jest ok. Hirek pojechał do swego domu, w przyszłości jednak znów czeka nas integrowanie stada. Oddałam pieska niemal w całości, zranił sobie ucho, nie wiem czy od jeżyny, czy dziabnęła go Ifa. Rzucałam mu piłkę - wyżlica nie była zupełnie zainteresowana, w pewnym jednak momencie zabrała piłkę przeganiając Hirka. Było to po powrocie z lasu - więc nie mam pewności co było przyczyną draśnięcia.
Oj ciężkie życie - kiedy trzeba integrować pieski.

Kiszone warzywa

$
0
0
Nieustannie poszukuję sposobów urozmaicenia mojej diety, która (nie ukrywam) w okresie redukcji była bardzo monotonna, jadłam głównie warzywa gotowane na parze (brokuł, kalafior, fasolka szparagowa), mięso (indyk, kurczak) z grilla elektrycznego bez tłuszczu, kasza z wody, strączkowe z wody, czasem jajo, biały ser lub jogurt naturalny, rzadko owoce - to tak ogólnie. Okres redukcji mam za sobą i teraz dbam o utrzymanie wagi oraz kondycji. Mogę już też zdecydowanie urozmaicić sobie dietę (waga się trzyma, nie mam efektu jojo, hemoglobina glikowana modelowa). Jednak nadal przestrzegam zasad zdrowego odżywiania
Naczelnym przykazaniem dla cukrzyka jest: jeść jak najmniej produktów przetworzonych. Odpadają więc wszystkie dania mączne typu: pierogi, pyzy, paluszki itp. - są dwukrotnie przetworzone, bo najpierw powstaje mąka ze zbóż, a potem ww. danie... Odpadają produkty przetworzone ze sklepu. Szukam więc urozmaicenia.
Moje ostatnie odkrycie to kiszonki. Warzywa dzięki kiszeniu zostają pozbawione cukrów prostych, niewskazanych dla cukrzyka. Proces kiszenia (kwaszenia) polega na przetworzeniu tych cukrów w na kwas mlekowy, co hamuje proces gnilny dzięki podniesieniu pH. Zawarte w kiszonkach sole mineralne oraz kwas mlekowy wpływają korzystnie na trawienie.
Ponieważ ten sposób konserwowania przeprowadzony jest w niskich temperaturach, zachowane zostają zawarte w żywności witaminy, gdyż wpływa na to zakwaszone środowisko. Jest to prosty i tani sposób konserwowania żywności, niewymagający skomplikowanych urządzeń i technologii.
Kiszę właściwie wszystko co możliwe: buraki, cukinię, kalafior, pomidory, paprykę, marchewkę, jabłka, kapustę.

Kiszona cukinia i marchewka;
brokuł niestety nie ukisł - nie nadaje się na kiszonki

Taki garnek sobie sprawiłam
 
Kiszonki warzywne jem na bieżąco - kiszę w kamiennym garnku, a po ukiszeniu przekładam do słoika i przechowuję w lodówce.

Dzisiaj napiszę więcej o wartości buraka czerwonego. Kiszę buraki już drugi miesiąc;
pijemy kiszony sok, a buraczki wykorzystuję czasem do sałatek. Przepisów, jak kisić można znaleźć w necie sporo. Nie używam żadnych skórek chlebowych, kolejny wsad "zaszczepiam" kubkiem kiszonego barszczu z poprzedniej kiszonki. Buraki kiszę w dużym szklanym słoju zakręcanym pokrywką. Przestrzegam też tego, by był wyparzony i każdorazowo wyparzam drewnianą łyżkę, którą sok w słoju mieszam.



Buraki zawierają: witaminy A, B1, B2, B3, B4, B5, B6, B12, C; pierwiastki: żelazo, potas, magnez, wapń, fosfor, miedź, chlor, fluor, cynk, bor, lit, molibden, sód, mangan, kobalt oraz bardzo rzadkie rubid i cez; cukry, białka, bioflawonidy, karoten, betaninę, kwas foliowy, jabłkowy, cytrynowy, szczawiowy, nikotynowy, antocyjany, błonnik. Są niskokaloryczne 100g to tylko 38 kcal. I co ważne dla cukrzyków - można pić sok, jeść surowe (kiszone) buraki, gdyż ich indeks glikemiczny wynosi 30, a gotowane są raczej niewskazane - indeks glikemiczny - 60.

Buraki można wykorzystać do walki z rakiem, anemią, nadciśnieniem, wspomagają pracę wątroby, pomagają walczyć z wrzodami żołądka, zgagą, nadkwasotą, osteoporozą, obniżają cholesterol, oczyszczają organizm. Można by mnożyć jeszcze ich dobroczynne działanie na organizm człowieka. Działają też jako naturalny środek dopingujący: sok z buraków wypity przed treningiem dostarcza energii,  powoduje mniejsze zmęczenie, a na następny dzień przyczynia się do szybszego usuwania zakwasów raz do budowy mięśni i poprawy kondycji.  Sprawdziłam sama - wypiłam przed treningiem dwa kubki soku buraczanego i podczas intensywnych zajęć cardio byłam pełna energii, bardziej wydolna i mniej zmęczona.
Dostałam od koleżanki worek buraków ekologicznych - sok z nich jest wspaniały w smaku. Mojej mamie także zawożę sok z buraków - ma słabe wyniki krwi, mam nadzieję, że buraki przyczynia się do poprawy morfologii.
Dodam jeszcze, że osoby zmagające się z chorobami tarczycy powinny korzystać z dobrodziejstwa kiszonek.


Bolerko

$
0
0
To bolerko dla Wandy zrobiłam z bawełny jeszcze w sierpniu. Wyszły mi nieco za długie rękawy - toteż ostatnio je skróciłam i dopiero teraz pokazuję:



A tu czas "produkować" już raczej zimowe dzianiny.

Pochwała jabłka

$
0
0
Polska jabłkami stoi. W zeszłym roku urodzaj tych owoców i embargo Rosji na zakup polskich jabłek, spowodowały straty naszych sadowników, którzy aby pozbyć się zbiorów - rozdawali je za darmo. I tak byłam świadkiem, kiedy to do podsanockiej wsi przyjeżdżały tiry z tym dobrodziejstwem. Rozdawanie odbywało się na placu przykościelnym - ludziska brali i po kilka (kilkanaście skrzynek). Ponoć jeden z rolników zajechał wozem, nabrał ile się zmieściło. Po co? "Krowy będę karmił". Oburzyło mnie to, gdyż w tym samym czasie mieszkańcy miasta musieli płacić za 1 kg jabłek w granicach 2 zł i więcej. Jednocześnie obserwowałam, że na drzewach w tej samej wsi (i nie tylko) jabłka wisiały do mrozów, aż spadły w trawę i zgniły... Ot polska rzeczywistość...


U mnie w ogrodzie jabłonie owocują co drugi rok. I tak w jednym roku obfitość tego dobra, w kolejnym malutko owoców. Staram się przerobić niemal każde jabłko, tym bardziej, że długo się nie utrzymują (nie mamy odmian zimowych). W tym roku, jabłek mało, zbierałam więc z drzewek samosiejek, które wiosną poprzycinaliśmy z nadzieją, że w przyszłości będą plony (jabłka, choć niewielkie, były twarde i nawet smaczne). Ostatnio dostałam cudne, ekologiczne owoce od sąsiada mojej mamy.


Jabłka lubię i jem (chociaż z umiarem, by nie spożywać za dużo fruktozy). W naszym domu lubi się dania z jabłkami: m.in. szarlotki, jabłka z makaronem lub ryżem, racuszki i naleśniki. Z dodatkiem cynamonu, a czasem imbiru czy goździków - potrawy zyskują niepowtarzalny smak.
Przetwarzam te owoce różnorodnie. Rozgotowuję jabłka i pasteryzuję w słoikach - w zimie wykorzystuję je do owsianki, naleśników, placków.


W tym roku powstała marmolada (bez dodatku cukru), ale za to z owocami pigwowca, co nadało jej oryginalny kwaśnawy smak i wzbogaciło o witaminę C. Ciekawe, że smak marmolady zależał od gatunku owoców. Z jednych był bardziej słodki, z innych bardziej cierpki.


No i w końcu jabłka suszę. Mam potem w zimie zdrową przekąskę w postaci czipsów jabłkowych (bogatych m.in. w błonnik). Suszę je albo w suszarce elektrycznej, albo podsuszam w piekarniku (a potem dochodzą na kaloryferze w  płóciennym woreczku).


Oczywiście cukrzyk powinien pamiętać, że najzdrowsze są surowe, a przetworów jabłkowych nie jeść w nadmiarze. Chociaż i tak jabłka mieszczą się w zakresie niskiego indeksu glikemicznego: jabłko świeże, duszone, i suszone - 35, sok jabłkowy (niesłodzony) - 50. Mają też nie tak dużo kalorii: 50/100g; średnie jabłko waży około 150 g - co daje około 75 kcal na sztukę. Wartości odżywcze jabłek są niebagatelne: zawierają witaminę C, B6, A, E, K, tiaminę, ryboflawinę, niacynę, kwas foliowy, błonnik, pektyny. Wspomagają metabolizm, ponoć mają wpływ na obniżanie cholesterolu, wspomagają walkę z nowotworami, wątrobę, kości, układ krążenia i nerwowy.

Kolejne dobrodziejstwo jabłek - to ocet jabłkowy. U mnie robi się w tym dużym słoju:


Ocet jabłkowy pomaga schudnąć - szczególnie pozbyć się oponki wokół brzucha, obniża poziom cukru we krwi (ważne dla cukrzyków), pomaga obniżyć cholesterol i trójglicerydy. A chociaż jest kwaśny, ma właściwości alkalizujące, odkwasza więc organizm i przywraca właściwe pH organizmu. Przydaje się do leczenia innych licznych schorzeń i dolegliwości. Najlepszy jest zrobiony przez nas w domu - wiemy wtedy co pijemy. Domowy ocet jest nieco mętny, gdyż powstaje w wyniku naturalnej fermentacji bakterii kwasu octowego. Aby się udał należy przestrzegać pewnych zasad: przede wszystkim słoik i narzędzia (łyżka) do mieszania powinny być  wyparzone. Ja mieszam ocet specjalną drewnianą łyżką, którą każdorazowo wyparzam, a słoik przechowuję w ciemnym miejscu. Do zrobienia octu można wykorzystać ogryzki jabłek pozostałe np. po przygotowaniu krążków jabłek do suszenia.
A więc póki jabłka jeszcze wiszą na drzewach, wykorzystujmy  je w naszym gospodarstwie domowym.

Trochę polskiej, złotej...

$
0
0
Kiedy w końcu zaświeciło słońce, a przymrozki jeszcze nie spowodowały, że z drzew spłynęły liście, udało się uchwycić w obiektyw aparatu troszkę urokliwej jesieni:










Spacer z trzema ogonami

$
0
0
Ponownie przyjechał Hirek. Jest postęp w stosunkach: Ifa - Hirek. Młodzieniec może już chodzić po domu w obecności suki, ta z kolei jako tako go toleruje, jedynie od czasu do czasu nieco powarkując. Tyle, że jeść muszą osobno. Ale spacery mojej psiej grupy odbywają się już bezproblemowo i bez komplikacji. Zabieram na spacer główny całą trójkę. Wczoraj psy biegały po błoniach nad Sanem, dziś zabrałam je na czołgowisko. Wyprawa dwugodzinna, ponad osiem kilometrów w łapach. Pogoda różna: po południu zaczęło padać, więc chwilkę wstrzymałam się z wyjściem, potem: deszcz, drobny grad, następnie nieco się uspokoiło i nawet wyszło słońce. Aura jednak nie sprzyjała fotografowaniu, bo generalnie było dość ciemno i niskie, ciemne chmury przeszkadzały w doświetleniu zdjęć.




Psy jednak radośnie korzystały z możliwości wybiegania się. Nie powiem mijający mnie ludzie patrzyli ze zdziwieniem, kiedy prowadziłam na trzech smyczach trzy tak różne psy. Nie dość, że gabaryty od najmniejszego do największego, to jeszcze trzy różne kolory. Jednak się tym nie przejmowałam. Ważna dla mnie była radość zwierząt. Szczególnie Hirek był zadowolony.


Początkowo nie bardzo wiedział na czym polega ten spacer i podskakiwał przy mnie za swoją piłeczką, potem zorientował się, że trzeba biegać i wąchać, wszak tyle różnych zapachów nad stawami, na łąkach i w lesie. To biegał za Ifką, to wypuszczał się sam w boczne ścieżki. Uczyłam go przychodzenia do nogi - jednak zawsze przy nodze pierwsza była Ifka, młody stawiał się za nią (Tola tego nie umie i żyje jak maskotka).





Po powrocie do domu mycie (wybłociły się okrutnie) i jedzenie, potem odpoczynek (spanie). Już żadne nie miało ochoty na jakąkolwiek zabawę.

Nie mam pomysłu na tytuł posta

$
0
0
Zaprzyjaźnione czytelniczki mojego bloga pytają o powód milczenia. No zamilkłam... Każdy dzień jakoś odsuwał chęć napisania czegoś na blogu. Kiedy robi się przerwę, a ona się wydłuża, coraz trudniej wrócić. Nie cierpię na brak tematów, temat zawsze się znajdzie. Tylko trudno zabrać się za działanie. Ta szybka, ponura, zimowa jesień bardzo negatywnie na mnie działa. Jestem człowiekiem lata i słońca - to mój żywioł (chociaż urodziłam się w lutym). Kiedy trwają długie dnie, świeci słońce  - żyję. A ten czas bezsłoneczny, ponury - odbiera mi chęć działania. Czas się rozłazi, niby powinnam go mieć więcej (odpada praca w ogrodzie), jednak wykorzystuję go nieefektywnie. Ciśnienie około 100/60 pozwala tylko na przetrwanie. Nieustannie mi zimno - wkładam w domu bluzy polarowe i futrzane kapcie ( już!). Chyba dopadła mnie depresja jesienna... Bo przecież jest jak zwykle: praca, zajęcia domowe, treningi, gotowanie, robótkowanie z doskoku. Ale gotować mi się nie chce, robótkować mi się nie chce, nawet mniej spędzam czasu przed komputerem. Owszem pilnuję pracy i treningów - no i idę (do tej pracy i do klubu fitness). Efektów robótkowych nie mam: co zacznę jakiś projekt, udziergam do pewnego etapu - to porzucam, albo pruję. Nic mi się nie podoba (a to do mnie niepodobne). A tu trzeba zacząć produkcję jesienno-zimowej odzieży...
Mam nadzieję na poprawę aury - już dzisiaj było cieplej (acz bez słońca), a co za tym idzie i nastroju. Tymczasem kupiłam sobie w "Biedronce" kubki w dzianinowy wzorek, o taki:


Dodatkowo to komputer jakoś "muli" i strony kiepsko się otwierają. Wyczyściłam historię przeglądania, a poprawa mierna. Więcej się nie znam, nie wiem co tam jeszcze mogę zrobić?
Ech - nieoptymistyczny wpis, jak cała otaczająca nas rzeczywistość...

Książka sensoryczna dla Wandy

$
0
0
Uszyłam dla wnuczki książeczkę sensoryczną. Córka moja jest zwolenniczką pokazywania dziecku, że można się bawić różnymi rzeczami, nawet takimi z recyklingu (my w młodości, też się takimi zabawkami bawiliśmy). Ponadto chcemy, by mała popracowała nad małą motoryką i ćwiczyła różne umiejętności.


Spędziłam nad książką kilka dobrych popołudni i wieczorów. Nie wszystkie opracowane karty znalazły się w tej prezentowanej dzisiaj, gdyż zanim ostatecznie zdecydowałam się na formułę, część prac wykonałam na kartonie. Początkowo myślałam, że zamknę poszczególne karty w zwykły segregator. Jednak w miarę pracy, zdecydowałam się, że jednak książka będzie szyta.


Kwiaty i owoce przypinane  guzikami


Rybki przyczepiane na rzepy, pysk ryby rozsuwany na suwak
 

Pranie przyczepiane klamerkami do sznurka
 

Włosy i akcesoria do fryzowania
 
Początkowo założyłam, że jako materiału podstawowego użyję filcu, jednak karty filcu nie do końca mnie satysfakcjonowały: po pierwsze za cienkie, po drugie maszyna opuszczała nitki, po prostu nie chciała  tego szyć. Kupiłam więc zwykłe ściereczki wiskozowe do zmywania naczyń, w różnych kolorach i te stały się bazą. Złożone warstwami kilkakroć, dawały odpowiednio grubą kartkę. Na te kartki przyszywałam lub wklejałam elementy obrazków. Chociaż zrobiłam kilkanaście różnych kart - do tej książeczki wybrałam osiem. I te osiem prezentuję w dzisiejszym poście. Udało mi się dzisiaj jakoś obfotografować te strony (po południu jest już ciemno, a rano nie mam czasu. Jednak dzisiejszego ranka (przed pracą), okazało się, że w klubie fitness jest awaria prądu, więc ćwiczeń nie było, wróciłam i zrobiłam zdjęcia.





Pory roku
 
 Liczydło
 
Labirynt (w środku guziki)
 
Budowa książki jest otwarta: okładka-teczka z materiału, kartki nie są złączone (tak założyłam), aby dziecko mogło swobodnie wyjmować kartę, którą chce się bawić, a potem może w dowolne miejsce odłożyć do teczki. Można też dodawać nowe karty, które powstaną w przyszłości.

 
Pajęczyna (nitka to łańcuszek szydełkowy)


Okładka jest z materiału bawełnianego wypełniona cieniutkim polarem (dla pogrubienia), wiązana przyszytymi sznurówkami. Książka jest spersonalizowana - naszyłam na wierzchu imię wnuczki.



Największą trudność sprawiło mi rysowanie (nie posiadam specjalnych zdolności plastycznych, a nie zawsze udało się znaleźć schemat). Zaufałam więc swym miernym zdolnościom rysunkowym - no cóż jest, tak jak jest.
Jutro robię paczkę mikołajową dla wnuczki, oczywiście dołożę do niej jakieś kupne zabawki.

Lalka w pudełku

$
0
0
Kolejna zabawka przygotowana dla Wandy, to mała laleczka w pudełku. Taką lalą można się bawić w czasie podróży samochodem, lub w oczekiwaniu na swą kolej np. do lekarza. Wszystko zamyka się w małym pudełeczku. Podpatrzyłam ten pomysł w internecie, tyle że tam najczęściej zamykano podobne zabawki w pudełku blaszanym.Plan wprowadziłam w czyn: kupiłam plastikowe pudełko śniadaniowe, za niewielkie pieniądze: laleczkę, wygrzebałam w starych zabawkach - zajączka. Uszyłam dla lali pościel, którą przykleiłam do pudełka, aby nie wypadała; przyklejona jest też torebka na skrzydła lali. Osobno uszyłam etui na zajączka. Wszystko powędrowało do pudełka i można się już bawić. 





 
Może moja propozycja zainspiruje inne panie do wykonania podobnej zabawki.  Mikołaj tuż, tuż.

Zima

$
0
0
Przyszła szybko i daje popalić. Każdego wieczora wnikliwie śledzę prognozy pogody, bo przecież muszę dojechać do pracy, a nie wiadomo co czeka na drodze. W ostatnim tygodniu zaliczyliśmy całe spektrum tej pory roku: od ślizgawicy na drogach w poniedziałek (wiele aut w rowach) poprzez obfite opady, śnieżyce,  błoto pośniegowe, roztopy, mróz. Nie lubię zimy, szczególnie wtedy, kiedy jadę rano do pracy...  Ale tak poza tym - to urok zimy może dla mnie trwać tak z tydzień. Potem wolę bardziej umiarkowaną aurę.

 


 
Popadało porządnie, śnieg zapewne poleży, bo idą mrozy. Psy radośnie hasały po białym puchu, który miejscami dla małej Toli był za głęboki. Psinka jednak bohatersko brnęła przed siebie. Pojechaliśmy do Zagórza zobaczyć "czy chałupa jeszcze stoi" i zabrać do domu ostatnie doniczki z pelargoniami. Nawet nie odśnieżaliśmy ścieżek. Oczywiście na górę nie wjeżdżaliśmy, nie chciałam by ściągało mnie po wąskiej dróżce, auto zostało na placu przed szkołą. Spacer do lasu i powrót. Psiska i tak odpoczywały, jakby nie wiem ile czasu spędziły na powietrzu.






Na tym ostatnim zdjęciu nowe rynny na dachu chałupy. Założone dosłownie "na chwilę" przed zimą.

Kocyk dla Antosia

$
0
0
Urodził się chłopczyk w naszej rodzinie - 2 grudnia. Piękny i zdrowy.  Radość ogromna. Ciotka czekając na narodziny zrobiła kocyk  - szydełkowy.

Szydełko 3.5 mm; włóczka 100% akryl, 500m/100 g; zużycie: 200 g;
rozmiar 90 x 90 cm


Podejść miałam kilka (kocyk miał być zrobiony na drutach, ale jakoś nie wyszło) i w końcu zrobiłam szydełkiem (dość szybko poszło). Żeby przełamać niebieskość - wprowadziłam kolor biały i zielony. Inspiracją był kocyk widziany  na blogu Motylka.



Pozostaje mieć nadzieję, że kocyk spodoba się mamie Antosia i samemu Antosiowi.

Wędzimy

$
0
0
Czas do świąt już pędzi. Tradycyjnie postanowiliśmy zrobić trochę własnej wędzonej szynki. Tym razem udało mi się kupić mięso w cenach promocyjnych. Po peklowaniu zaplanowaliśmy wędzenie na dzisiaj - bo sobota i wolny dzień. Pogoda nawet sprzyjała, deszcz zaczął padać, kiedy już wyjeżdżaliśmy. Chałupa wyziębiona, w ogrodzie śnieg, którego specjalnie nie ruszyła nieco plusowa temperatura. Mąż szybko rozpalił  pod beczką-wędzarnią.


Ja zapaliłam pod piecem w chałupie. Jeszcze odśnieżyliśmy ścieżki i zajęliśmy się pilnowaniem ognia (pod beczką i w chałupie). U nas - przyznać trzeba - zima jak się patrzy. Rośliny przykryte śnieżnymi czapami, które trudno usunąć, na dachu również sporo śniegu, w ogrodzie do połowy łydki.




Zimno. Nie było mrozu, ale takie około zerowe, wilgotne zimno dawało się porządnie we znaki. Szczególnie dokuczały stopy - nie pomogły ocieplane buty i grube wełniane skarpety. Przemarzłam okrutnie...


Psy po zaliczonym spacerze naszczekiwały zniecierpliwione: "Dlaczego nie pakujecie się i nie idziecie do auta? Wszystko już było - spacer, porcja rosołowa. Wracamy!"
Niestety szczekanie nie pomogło i w końcu zrezygnowane ułożyły się w chałupie na chodniku. Kiedy już daliśmy hasło do odwrotu, pierwsze biegły do samochodu. Widać dzisiejsza  aura nie sprzyjała spacerom.
Tylko kilka zdjęć zrobionych komórką - zapomniałam włożyć aparat fotograficzny do torebki.

Przydasie

$
0
0
Któregoś dnia przyszła do mnie niewielka przesyłka - od mojej koleżanki Renaty. Renia pragnąc mi umilić nieciekawą jesień, przysłała mi przydasie  do wykonywania kart świątecznych. Sama, jak pisze, w ostatnich latach wykonała takich kart około tysiąca. Jest to też zachęta ze strony Reni żebym zaczęła działać w innych dziedzinach, niż druty i szydełko. Zapewne popróbuję, gdyż jest to coś nowego i dotąd nieznajomego dla mnie. Na razie pokażę na blogu: to co otrzymałam:


 Była też karta już z życzeniami świątecznymi i dodatkowa pusta - do wykorzystania:


 
Reniu - dziękuję bardzo.

Nowe czapki

$
0
0
Zimno. Wypadało coś nowego zrobić na drutach. Powstały dwie czapki z bardzo kolorowych włóczek:


Ta przeznaczona została dla córki:


Sobie zrobiłam z takiej melanżowej kolorowej wełenki:


Zostało mi jeszcze jakieś 120g - nie wiem czy zrobię jakiś komin (za mało), czy szaliczek  - dodam jakąś drugą nitkę.
Rano pojechaliśmy do Zagórza, do chałupy. Zdjęcia czapek dość ciemne, bo słońce jeszcze nie wyszło i cała posesja była mocno zacieniona. Śniegu dużo, biało, zimno.
Wróciliśmy szybko po spacerze z psami i ruszyłam do robienia uszek z grzybami oraz pierogów z kapustą i ziemniaczanych. Uszek wyszło jakieś 150, pierogów nie mniej. Teraz systematycznie je zamrażam układając luzem na tackach. Czekam aż zamarzną, a potem wkładam do woreczków. Będzie zapas na kolację wigilijną i święta.
Viewing all 424 articles
Browse latest View live