Quantcast
Channel: U Antoniny
Viewing all 424 articles
Browse latest View live

Bluzka z dekotem "carmen"

$
0
0
uszyta z męskiej koszuli. Pocięłam mężowską koszulę, która i tak nadawała się już do wyrzucenia (wytarty kołnierzyk i mankiety). Mnie jednak spodobał się drobny prążek na materiale. Pomyślałam, że uszyję sobie z niej bluzkę z dekoltem "carmen".
Tak oto wygląda:



 
 
Zainspirował mnie Pinterest, jednak ostatecznie odeszłam od projektu przeróbki tam zaproponowanego i zrobiłam po swojemu.

Tak proponowano przeróbkę na Pinterest
 
Oczywiście odcięłam karczek i skróciłam rękawy koszuli, a potem wykonałam ukośne cięcia (raglanowe) na rękawach, przodach i tyle. Zeszyłam skosy, podwinęłam rulonik wokół dekoltu i wciągnęłam gumę.



A to moje "cięcia"

Ot i cała filozofia.

Kapliczki przydrożne. Kapliczka przy wejściu do Wąwozu Homole (Małe Pieniny - Jaworki))

$
0
0
Kapliczka łemkowska, zbudowana z kamienia, otynkowana, dach dwuspadowy z gonta. Pochodzi prawdopodobnie z XIX w. We wnętrzu oleodruk  "Matki Boskiej z Dzieciątkiem".



Czosnkowe pesto

$
0
0
Zrobiłam pesto czosnkowe z łodyg kwiatostanu czosnku. Ponieważ już zawiązały się cebulki powietrzne, łodygi były nieco zdrewniałe i nie za bardzo chciały poddać się blendowaniu.  Przepuściłam je więc (razem z ziarnami słonecznika) przez maszynkę do mięsa - dało to zadawalający efekt rozdrobnienia.


Potem już tylko sól i olej. Dodałam rzepakowy (sanocki), bo taki miałam w domu.


Ubiłam zawartość ciasno w słoiczkach, na górze przykryłam jeszcze olejem  i gotowe.


Pierwsze próby smakowania wypadły bardzo dobrze. Łyżeczka czosnkowego pesto dodana do sosu gulaszowego, ciekawie wzbogaciła smak. Nie wspomnę już o makaronie razowym potraktowanym odrobiną tego specyfiku...
Kto ma jeszcze na grządce zimowy czosnek z kwiatowymi łodygami - może popróbować zrobić takie pesto.

Bluzka na upały

$
0
0
z chustek bandanek. No na tej bluzce kończę serię wykorzystywania tych chustek do innych celów, aniżeli ich pierwotne przeznaczenie.



 Z dwóch białych uszyłam sobie  działkową bluzkę (nie mam odwagi wyjść w niej na ulicę), ale po działce, w słońcu sobie w niej paraduję, a co - niech mi się ramiona nieco opalą, tym bardziej że lato - szczerze powiedziawszy nie rozpieszczało do tej pory upałami (no troszkę tylko).



Wytwór bardzo prosty: dwa prostokąty zeszyte - na górze wciągnięta guma w tunel. Można doszyć ramiączka i nad tym się zastanawiam - mogłabym wówczas wyjść w tej bluzce poza bramę ogrodu.



 Dawno, dawno temu, kiedy w Polsce było trudno kupić coś sensownego do ubrania - nosiłam podobne bluzki szyte przez mamę z materiałów bawełnianych z haftem. Szyła mi mama takie bluzeczki ze szczypankami, albo zupełnie proste z ramiączkami. Wkładałam je do długich falbaniastych spódnic. Mam je dotąd - teraz służą jako dekoracja chałupy.

Porządki w chałupie

$
0
0
Korzystając z wolnego (nieco) czasu zabrałam się za porządki w chałupie w Zagórzu. Nie ma co ukrywać, że kurz i pajęczyny pokryły "patyną" okna, firanki, meble... Oczyściłam ściany z pajęczyn, wymyłam okna, zmieniłam firanki i zasłonki, wyrzuciłam stare zasuszone wiązki ziół i kwiatów, na nowo przyozdobiłam pomieszczenia (jeszcze nie wszystkie). Mąż wyremontował rozsypujący się schodek, a teraz maluje dach chałupy, bo chociaż stara, trzeba zakonserwować, żeby się nie lało na głowę. W dachu są jeszcze dziury po kulach, powstałe podczas II wojny światowej i te też potrzebują nowych łatek.
Dziś posprzątany ganek:




 
 


 
 

6 kilometrów w łapkach

$
0
0
Mniej mam czasu w tym roku na wędrówki z kijami. Skupiłam się na treningach w klubie fitness, więc z konieczności jest mniej wędrowania. Korzystając jednak z cudownie ciepłej aury w ostatni weekend - zabrałam psie "dziewczyny" i ruszyłyśmy w kierunku kapliczki Krawczyków (pierwszy raz tego lata).



Wędrowałyśmy trochę lasem, trochę polami uprawnymi. Z niektórych zebrano już siano; żyto i owies proszą o żniwa. Zobaczyłam też pole z rośliną, która zwróciła uwagę  - owoce? nasienniki? to maleńkie kuleczki - nie wiem czy to może ciecierzyca? 







Świat w taką pogodę przepiękny. Duża zaliczyła niemal wszystkie błotne kałuże w lesie, kąpiąc się w nich po brzuch. Mała wybłociła tylko łapki. A ile było wąchania, tropienia, grążenia w zbożu, bo tam złapało się jakiś trop. Psice bardzo lubią chodzić ze mną, mąż jakoś nie potrafi ich wybiegać.






Po powrocie porcja rosołowa i można już było wywalić się na boku na trawie i odpoczywać. Małej zamarzyły się kolanka panci, która złożyła swe ciało na huśtawce ogrodowej.



A dla pańci orzeźwieniem w taką pogodę był koktajl z czarnej porzeczki:

Porządki w chałupie - pokój panieński

$
0
0
Dziś kilka migawek z pokoju niebieskiego - nazwanego przeze mnie panieńskim. 



Zmieniłam w tym roku szydełkową kapę na taką grubą - pikowaną. Poduszka została obleczona w haftowaną szydełkową poszewkę. 


Na nocnym stoliku  książki francuskie mojej babci (sprzed II wojny światowej): modlitewnik i jakaś powieść.


Stara maszyna do szycia po mojej babci, na której siedzi porcelanowa lalka. W tle przedwojenna torebka mojej babci.




Dwie podobne lale trafiły na niebieską półeczkę nad łóżkiem, na której leżą pamiętniki (jeszcze moje - dziewczęce). Granatowy został przyniesiony przez Mikołaja (miałam wówczas chyba 9 lat), a drugi w drewnianych okładkach to prezent z Muszyny (od mojej cioci).

 
 
Pokój jest ulubiony przez dużą psicę, która systematycznie, jeżeli tylko zostawi się otwarte drzwi, włazi na łóżko i je demoluje: drapie pościel, niszczy narzuty i oczywiście błoci. Potrafi podrzeć prześcieradło na strzępy... Stąd ciągle mam problem, bo wkurzam się, kiedy mąż zapomni zamknąć drzwi, a psica zdąży wprowadzić swoje porządki. A z kolei staram się otwierać okno i drzwi na przestrzał, by wietrzyć pomieszczenie.

Virus III

$
0
0
Skończyłam kolejną chustę "Virus" - chyba już ostatnią (ale się nie zarzekam). Ta robiona była wybitnie dorywczo tzn. w kolejkach, w przychodni zdrowia, w zakładzie rehabilitacji, kiedy to oczekiwałam na mamę, którą wożę na zabiegi. Dlatego dość długo ją robiłam. Zdjęcia zrobione w ogrodzie, nawet nie pochowałam nitek i chusty nie zblokowałam. Włóczka - jak w poprzednich "Virusach""Diva Batik Alize". 


Włóczka "Diva Batki Alize", kolor 368; 350 m/100 g; 100% mikrofibra; 
zużycie 300 g; szydełko 3 mm
 

 
Wszystkie dane podobne do poprzednich:"Virus I" i "Virus  II" czyli zużycie po trzy motki włóczki. Niespodzianką jednak jest zawsze fakt, jak ułożą się kolory. Ten ostatni zestaw lawendowo-biało-zielony jest równie oryginalny, jak pozostałe.
A tu widać na zdjęciu, że spędzamy wakacje z wnuczką, która zaraz zainteresowała się, kiedy fotografowałam chustę.
Dziewczynka korzysta u nas z pięknej pogody, basenu, słońca, powietrza. Zabawa trwa nieustannie. Nie mamy więc czasu na inne sprawy, gdyż zajmujemy się Wandzią (jej rodzice odpoczywają bez dziecka). My cieszymy się wnuczką.
 



Bolerko dla dziewczynki

$
0
0
Wandzia u nas na wakacjach. Lato. Czas więc, by wykonać kolejne nowe bolerka. Robię je według jednego modelu/wzoru wymyślonego przeze mnie. Takie były pierwsze, kiedy jeszcze dziewczynka miała osiem miesięcy.
W wieku: rok i osiem miesięcy Wandzia dostała takie bolerko i takie.
Teraz w wieku 2 lata i osiem miesięcy ustroiłam Wandę w takie bolerko:
 

Tutaj Wandzia na chwilę przed wyjściem do drugiej babci
 

I znów metoda wykonania: od góry, w jednym kawałku, rękawki z małymi bufkami. Tym razem nawet rękaw wykończyłam od razu, nie odkładając oczek na nitkę, przeszłam z robótką na plecy, skończyłam drugi rękawek i potem już robiłam bolerko w dół.
Zużycie włóczki niewielkie (jakieś 80g), bawełna z nopkami (kupiłam w szmateksie włóczkowym). Bolerko jest delikatne i leciutkie - grzeje tyle ile trzeba, ale nie przegrzewa.
Będzie jeszcze jedno - ale już ze zwykłej bawełny.
Dodam, że zeszłoroczne bolerka też są jeszcze noszone, na przykład to czerwone:

Bolerko dla dziewczynki - kolejne

$
0
0
jak w tytule. Rozpędziłam się i machnęłam jeszcze jedno. Tym razem z gładkiej bawełny na drutach 4,5 mm (dość gruba była), w kolorze pudrowego różu. Te 100 g włóczki wyrobiłam do niemal do końca (nie zostało mi już nawet na obrobienie brzegów wdzianka). 



Początkowo  przyszyłam guziki w kształcie motylków, jednak okazało się, że zupełnie nie sprawdzają się w użytkowaniu tzn. przy zapinaniu i odpinaniu czułki motylków haczyły  nitki dziurek - było to bardzo niewygodne.  I chociaż motylki wyglądały uroczo, zmieniłam guziki na "normalne", żeby można było wygodnie, łatwo i szybko zapinać i odpinać wdzianko.

 
 

I jeszcze zdjęcia na modelce, która o dziwo, dała się na chwilkę ubrać i przymierzyła mój wyrób. Z reguły nie chce niczego przymierzać i trudno wykonać jakieś fotografie udziergu na dziecku.


Ukraina. Buduje się drogi...

$
0
0
Kraj, gdzie kiedy wyjeżdża się na górę, przed oczyma nagle wyrasta taki widok:


Kraj, gdzie budowlą widoczną z daleka, najokazalszą, najpiękniejszą, posiadającą złoty dach i błyszczące zdobienia - jest cerkiew. Gdzie wciąż jeszcze bieda przeplata się z bogactwem, gdzie obok wspaniałych limuzyn (pewnie sprowadzanych nawet z Ameryki):


i wypasionych bryk - jeżdżą stare "Łady" nie wiadomo w jaki sposób trzymające się drogi i nie najmłodsze trolejbusy:


Kraj ludzi "chcących" do Europy... i budujących pomniki Stefanowi Banderze:

Pomnik Stefana Bandery w Śniatyniu
 
Kraj, w którym ciągle jeszcze odnajdujemy ślady polskości i  Adama Mickiewicza:

Szarfa z polskim napisem w muzeum w Czerniowcach
 
Szyld z nazwą ulicy im. Adama Mickiewicza w Czerniowcach
 
Pomnik Adama Mickiewicza w Truskawcu
 
Wróciłam z wycieczki turystyczno-krajoznawczej na Ukrainę. Tym razem brat zaplanował również wypad do Rumunii tzn. przekraczaliśmy granicę rumuńską z Ukrainy. Cztery bardzo szybkie dni, ponad 1200 km, około 1000 zdjęć - to plon wycieczki pełnej wrażeń i intensywnych przeżyć.

 
Uliczny handel
 
Trasa tegoroczna wiodła do Czerniowiec, miasta leżącego w południowo-zachodniej Ukrainie nad rzeką Prut, które już częściowo zwiedzałam będąc kiedyś na wycieczce z PTTK, liczącego 260 tys. mieszkańców, gdzie tym razem szukaliśmy także śladów rodzinnych.
Moja babcia Antonina urodziła się właśnie w Czerniowcach w 1900 r. Mieliśmy nadzieję, że może zachowały się księgi parafialne w kościele katolickim pw. Podniesienia Krzyża Pańskiego i znajdziemy wpis rejestrujący narodziny Antoniny, a co za tym idzie jakiś ślad jej matki (chodziło nam o jej nazwisko rodowe). Nasz pradziadek pochodzący z Domaradza ponoć ożenił się tam z kobietą, z którą miał troje dzieci. Jednak żona dość szybko umarła. Osierocony wdowiec z trójką dzieci wrócił w rodzinne strony i osiadł w Zagórzu. Tu wychował dzieci, tu zmarł i został pochowany na zagórskim cmentarzu i jego grobem opiekuję się teraz ja.

Tablica w kościele upamiętniająca proboszcza, za czasów którego była chrzczona babcia Antonina
 
Niestety przeżyliśmy rozczarowanie, gdyż dostępne są księgi dopiero od 1986 r. Ponoć jakieś archiwalia znaleziono na strychu kościoła i jedna osoba zajmuje się ich czyszczeniem oraz porządkowaniem. Jednak ksiądz, z którym rozmawialiśmy nie był w stanie powiedzieć nam czegoś więcej. Polecił kontakt za pół roku. Mam jednak wrażenie, że nadzieje nasze są płonne, trudno wierzyć, że te dokumenty przetrwały tam ponad 116 lat...

Haftowane koszule - ekspozycja muzealna
 
Ponownie odwiedziliśmy miasteczko Śniatyń, następnie miejscowość Rarańczę, Toporowce, Truskawiec i Borysysław. Jeden dzień spędziliśmy w Rumunii, gdzie docelowo jechaliśmy do Suczawy.

"Dziady" pod cerkwią
 
i bezdomny pies
 
Zmienia się Ukraina, przede wszystkim buduje się tam drogi - widać wyraźny postęp. Główne są odnowione (nawet ta od granicy Krościenka). Bardzo często mijaliśmy ekipy pracujące na szosie, walce ugniatające asfalt, jechaliśmy świeżo położonym dywanikiem asfaltowym.
Ani razu nie trafiliśmy na toalety w stylu: dziura w podłodze. Ubikacje w są coraz porządniejsze, czyste - szczególnie w restauracjach, z papierem toaletowym (jednak często nie ma mydła do umycia rąk).
W dużym mieście jakim są Czerniowce ludzie spacerujący po deptaku modnie ubrani, dziewczęta piękne. Widać radość z życia: par ślubnych widzieliśmy bez liku. Robią sobie sesje fotograficzne w pięknych, ciekawych, nawet historycznych miejscach np. w budynku teatru, skansenie itp.

Tańce na deptaku w Czerniowcach, gdzie jest specjalne miejsce dla nowożeńców

Rodziny biesiadują w restauracjach, przesiadują w ogródkach przylokalowych, słuchają muzyki występujących na ulicy zespołów muzycznych.
Ukraina robi coraz lepsze wrażenie.


Takim widokiem żegnała nas Ukraina we wtorek wieczorem

Ukraina. Śniatyń

$
0
0
Śniatyń - miasteczko leżące nad Prutem na Pokuciu i  pograniczu Bukowiny na trasie z Kołomyji do Czerniowiec. W II Rzeczpospolitej siedziba powiatu śniatyńskiego w województwie stanisławowskim. Na początku XXI wieku miasteczko liczyło 10,5 tys. mieszkańców (w 1880 r. 10,8 tys.; 40% Ukraińców, 38% Żydów, 18% Polaków). Brat mój podkreśla, że jest to ostatnie polskie miasteczko na tym terenie z czasów II Rzeczpospolitej.
Śniatyn, położony na zboczu łagodnie schodzącym w kierunku rzeki Prut, miał delikatny, niemal bezwietrzny klimat, stąd określenie, że to miasto "winogron i orzechów". Rosły tam wielkie arbuzy i melony. Na obrzeżach miasta utworzono winnice rozłożone na poboczu wzgórza schodzącego w dół do rzecznego jaru. Uprawiano tu arbuzy i melony, tytoń i kukurydzę oraz morele.
Odwiedziliśmy to miasteczko w 2014 r.  - teraz zatrzymaliśmy się tu ponownie. Miasteczko przyciąga zabytkami. W centrum piękny klasycystyczny ratusz zbudowany w 1861 r. - z charakterystyczną wysoką wieżą (50 m):

 Zdjęcie ratusza z 2014 r.
 
i z 2016 r.
 

Charakterystyczna wieża ratuszowa
 
W Śniatyniu zdecydowanie zmieniło się - przynajmniej w centrum, a więc w reprezentacyjnym miejscu miasteczka. Tylko dwa lata i aż dwa lata, a przelotowa droga przez rynek nie straszy dziurami i kałużami. Elewacje zabytkowych kamieniczek z przełomu XIX i XX w. - odmalowane. Ładnie zagospodarowane rynkowe rabaty.

Tak było w centrum w 2014 r.:



Dziś już nie ma takich dziur w drodze

No i wystawiono pomnik Banderze:


Jest też miejsce upamiętniające poległych na Majdanie:



Dwa pierwsze zdjęcia z 2014 r.; trzecie z 2016r.
 
Godny uwagi kościół katolicki z 1857 r. (pierwotnie drewniany), obecnie odremontowany:


Szukaliśmy też dawnej synagogi... i znaleźliśmy:


Synagoga została przekształcona w zakład szwalniczy i zatraciła swój pierwotny charakter.
Podejrzewamy, że poniższy budynek, to także przebudowana synagoga:



Zdjęcia w tym poście częściowo pochodzą z 2014 r., częściowo z 2016 r. Niestety jakoś mało zrobiłam fotografii pokazujących współczesne oblicze centrum miasteczka - proszę uwierzyć na słowo - obecnie wygląda bardzo porządnie.

Ukraina 2016. Rarańcza

$
0
0
Kiedy dotarliśmy do Rarańczy - małej wioski leżącej gdzieś tam niezupełnie po drodze - słońce po dość upalnym dniu kładło już długie cienie.  Wiadomo - zdjęcia już nie będą tak dobre, jak w pełnym słońcu. Przyjechaliśmy tu zobaczyć pomnik poświęcony polskim legionistom z okresu I wojny światowej. Ot wariactwo! Mieszkańcy wsi pytani o ten pomnik, nie bardzo wiedzieli o co chodzi. Pierwszy informator, starszy mężczyzna, pokierował nas w zupełnie inne miejsce, gdzie "do nieba" wznosił się monument poświęcony bohaterom II wojny światowej posadowiony za czasów socjalizmu...
Dopiero para młodych ludzi (o dziwo!) skierowała nas na właściwie - pomnik znajdował się na miejscowym cmentarzu, który obejrzeliśmy przy okazji. Cmentarz - właściwie wiejski. Inny, niż polskie. Tam nie dba się o miejsca wiecznego spoczynku, tak jak u nas. Niestety cmentarze w większości zarośnięte są trawą sięgającą niemal pasa. Tu jednak główna ścieżka była wydeptana, tylko troszkę przedzieraliśmy się między trawskiem, by w końcu dotrzeć do interesującego nas obelisku, widać wyraźnie odnowionego, zadbanego, ogrodzonego, przy którym dumnie powiewała biało-czerwona...




Nazwa  Rarańcza na Ukrainie przeszła do legendy oręża polskiego. Nocą z 15 na 16 lutego 1918 r. żołnierze II Brygady Legionów (2 i 3 pułk piechoty) pod dowództwem pułkownika Józefa Hallera, przebili się przez front austriacko-rosyjski na znak protestu przeciwko zawarciu brzeskiego traktatu pokojowego (na jego mocy Ukraińska Republika Ludowa otrzymywała Chełmszczyznę i część Podlasia, czyli ziemie etnicznie i historycznie przynależne Polsce. Zostało to odebrane jako policzek wobec Polaków walczących u boku wojsk państw centralnych) i połączyły się z II Korpusem Polskim w Rosji.





W 1932 r.na miejscowym cmentarzu stanął pomnik upamiętniający legionistów poległych w latach 1914-1918.
A oto migawki z lokalnego cmentarza w Rarańczy:




Proszę zwrócić uwagę na stolik przy grobie. Było takich więcej.


Prawosławni ucztują na cmentarzach przy grobach zmarłych w pierwszą niedzielę po Wielkanocy. Przynosi się na cmentarz różne wiktuały (pozostałości ze stołu świątecznego) i wódkę, której kieliszek wylewa się na grób, aby i zmarły świętował z rodziną. Na grobie zostawia się też trochę jedzenia dla zmarłego.



Cześć starych grobów ozdobiona jest krzyżami z wyrytą w kamieniu lub wyrzeźbioną w drewnie rozetą karpacką - motywem zdobniczym w formie gwiazdy sześcioramiennej. Podobna rozeta występuje na Podhalu. Motyw gwiazdy heksapentalnej miał symbolikęmagiczną:




Tu grób poległego bohatera ostatniej wojny (z Rosją). Jest bardzo okazały, marmurowy, ozdobiony flagami narodowymi i bardzo zadbany. Zdjęcie kiepskie, zrobione pod słońce (nie dało się inaczej):


A nad wsią góruje cerkiew:

 

Ukraina 2016. Cerkiew obronna w Toporowcach

$
0
0
O najstarszej obronnej cerkwi w Polsce z Posady Rybotyckiej - pisałam tu. Dziś pokażę cerkiew z Toporowic pw. św. Illi (Eliasza), gdzie wybraliśmy się właśnie po to, by ją obejrzeć.
Jest to jeden z najstarszych i najcenniejszych zabytków Bukowiny. Pochodzi z 1560 roku.







Brama:




Jak widać cerkiew odremontowana, otoczenie zadbane. Budowla urzeka pięknem.

Ukraina 2016. Truskawiec

$
0
0
Znakomity znawca tematyki kresowej i autor "kresowej Atlantydy" prof. Stanisław Sławomir Nicieja określa trzy kresowe miasta Drohobycz, Truskawiec i Borysław  mianem "kresowego trójmiasta". Drohobycz jest zdecydowanie stale na szlaku wycieczkowym, a bo to i Bruno Schulz, a to i inne ślady polskości; o Drohobyczu pisałam już tu i tu. Wciąż jednak kusiło: zobaczyć jeszcze Truskawiec i Borysław. Już w drodze powrotnej z Czerniowiec zapadła decyzja - jedziemy do Truskawca. Dobiliśmy do miasteczka późnym popołudniem, po przygodzie z policją ukraińską (o której innym razem), po kilku godzinach w samochodzie, głodni, marzący by wyprostować nogi. Zanim ruszyliśmy oglądać miasteczko, trzeba było znaleźć miejsce do zaparkowania samochodu i coś zjeść. Podczas obiadu poczytaliśmy podstawowe wiadomości z przewodnika i w końcu wyruszyliśmy na deptak.


Stare  i nowsze budynki zdrojowe:
 
 W tym mieści się muzeum sztuki poświęcone ukraińskiemu malarzowi;
budynek urzeka detalami wykończeniowymi z drewna
 






 
Prof. Nicieja tak opowiada o Truskawcu znanym w okresie międzywojennym głównie jako uzdrowisko: tu zjeżdżała finansjera, by wypoczywać i popijać śmierdzącą, ale cudownie rozbijającą kamienie nerkowe wodę "Naftusię". Truskawiec był elegancki.

Popijam "Naftusię" - wprawdzie butelka po polskiej wodzie "Żywiec zdrój", ale co tam... - smak rzeczywiście nieco naftowy
 
 
 
Bogaci nafciarze z pobliskiego Drohobycza i Borysławia konsumowali swoje bogactwo, stawiając wille o wyszukanych kształtach. Wybudowano ich tu 280 - w stylu zakopiańskim, bauhausu, art deco. Po ulicach jeździły najlepsze samochody - packardy, lancie, daimlery, bugatti. Świetnie ubrane towarzystwo bawiło się na kortach tenisowych, zawodach hippicznych, kąpało w potężnym basenie-jeziorze, którego plaże usypano z przywiezionego znad Bałtyku piasku. To był świat nie gorszy od tego z Cannes, San Remo, San Sebastian czy innych XIX-wiecznych kurortów. Do 1870 r. zdroje truskawieckie były własnością austro-węgierskiego skarbu państwa, potem spółki akcyjnej, a w końcu, w roku 1928, wieloletni prezes spółki Rajmund Jarosz wykupił cały zdrój. Nikt jednak nie krzyczał o nomenklaturowym uwłaszczeniu się, bo Jarosz spijał zdrojowe zyski po to, by Truskawcowi przydać europejskiego blichtru. Jak już zbudował dla kuracjuszy basen solankowo-siarkowy, to wielkości żeglownego jeziora, głębokości 9 metrów.

Park zdrojowy
Bywanie w Truskawcu było przed wojną towarzyskim obowiązkiem. Wzięci aktorzy - Majewska, Dymsza, Bodo - mijali się z sanacyjnymi generałami i politykami. Sławni sportowcy -Walasiewiczówna, Kusociński, Konopacka - pijali "Naftusię" wespół z Witkacym, Zegadłowiczem, Makuszyńskim, Tuwimem, Słonimskim, Schulzem. Na deptakach widywano Kiepurę i prezydenta Wojciechowskiego, w kawiarniach spiewał Mieczysław Fogg z chórem Dana, a do tańca przygrywały na dancingach słynne big-bandy Henryka Golda i Jerzego Petersburskiego.
Wśród kramów (z bratem)




 
Co pozostało z dawnej świetności? Uzdrowisko jest pełne ludzi przechadzających się po deptaku i parku zdrojowym, popijających lecznicze wody, buszujących wśród kramów, jakie pojawiają się zawsze w takich miejscowościach. Słychać mowę głównie ukraińską... ale też i polską. Biura podróży całkiem niedrogo oferują Polakom leczenie w sanatoriach. Spotkaliśmy sympatyczną parę młodych ludzi, którzy powiedzieli nam, że tak właśnie przyjechali tutaj na ośmiodniowe wczasy.
 
Niestety dzisiejsze uzdrowisko, to nie dawny Truskawiec. Przy deptaku wyburzono w większości stare wille stawiając ogromne sanatoria, aby powstał nowoczesny budynek "Perła Podkarpacia" zniszczono około czterdziestu starych budynków. Wzniesiono wątpliwej urody budynek pijalni z wieloma stanowiskami do pobierania wody zdrojowej - także i "Naftusi":
 
Pijalnia
Park zdrojowy zarośnięty (pokrzywy), wyasfaltowane i częściowo wyłożone kostką alejki, miejscami "rozjechane" i dziurawe. Dawne ujęcia wody zdrojowej zostały oznaczone na mapce parku zdrojowego, mają tabliczki z napisem "pamjatnik architektury", ale nie jakoś nikt nie przywiązuje do nich wagi.
Zabytkowy budynek - zdrój "Edward"
Zabytkowy budynek - zdrój "Bronisława"
Jest i pomnik Adama Mickiewicza i chociaż robiło się już późno - rączo gnaliśmy przez park, bo przecież Adama trzeba zobaczyć:
 


 
Szybko z powrotem, chcąc skrócić sobie drogę do auta zabłądziliśmy  na truskawiecki dworzec kolejowy: 
Okres świetności dawno minął; widać jakieś próby remontu budynku. Z dawnych elementów zachowały się jedynie żeliwne barierki
Po drodze zrobiliśmy jeszcze zdjęcia zabytkowego budynku, w którym mieści się Muzeum Historii Truskawca" - niestety już o tej porze dawno zamknięte...


 
Jeszcze mogłabym opowiadać o Truskawcu - jednak post zrobił się już wyraźnie przydługi - kończę więc. O Borysławiu będzie znacznie krócej...
Źródło:
 
 
 

W Tatry

$
0
0
Kozi Wierch (2291 m) to najwyższy szczyt w Tatrach Wysokich położony w całości na terenie Polski i zarazem najwyższy punkt Orlej Perci. Rozciąga się stąd rozległa panorama obejmująca większą część Tatr; w dole malowniczo prezentują się Czarny Staw Gąsienicowy i jeziora w Dolinie Pięciu Stawów Polskich.
W sobotę wybrałyśmy się z córką na wyprawę - całodzienną; zakończona sukcesem (i dla mnie - wszak nie jestem pierwszej młodości). Większa relacja - nieco później. Dopiero wróciliśmy z Krakowa, odebraliśmy nasze pieski. Zdjęć też tylko kilka:





Na Kozi Wierch

$
0
0
Wybrałyśmy się z córką w sobotę  (20 sierpnia). Początkowo planowałyśmy wyprawę w niedzielę, jednak zapowiadano, że pogoda ulegnie pogorszeniu (co się później sprawdziło), a niebagatelne znaczenie miał dla nas fakt, by nie padało. Wyjechaliśmy z Krakowa (z mężami i Wandzią) już o szóstej rano, by na szlak wstąpić o 8.30 (tylko ja z córką). Ruszyłyśmy z Kuźnic żółtym szlakiem Doliną Jaworzynki. Na przełęczy między Kopami weszłyśmy na niebieski szlak do Hali Gąsienicowej, by dotrzeć do schroniska PTTK Murowaniec. Z Hali udałyśmy się dalej niebieskim szlakiem nad Czarny Staw Gąsienicowy. Następnie obeszłyśmy północny i wschodni brzeg stawu i skierowałyśmy się na południe do wzniesienia na wysokości 1766 m n.p.m, gdzie skręciłyśmy na żółty szlak. Doszłyśmy do Koziej Przełęczy, a następnie szlakiem czerwonym na szczyt: Kozi Wierch, by początkowo zejść czerwonym, a następnie czarnym szlakiem do Doliny Pięciu Stawów, a stamtąd Doliną Roztoki do Wodogrzmotów Mickiewicza i asfaltem do Palenicy Białczańskiej.

Całość to około 20 km; 10 godzin wędrowania i wspinania się.

Początek wyprawy - pierwsze ranne, słoneczne widoki

Murowaniec
 
 
 Czarny Staw Gąsienicowy
 
 My, a poniżej widoki:
 


Zaczynamy podchodzić wyżej:

 
Jak się okazuje wybrałyśmy jeden z najtrudniejszych szlaków w Tatrach. Faktycznie - nie ukrywam - było trudno. Wyjścia jednak nie było, trzeba było iść do przodu - od Zawratu do Koziego Wierchu obowiązuje jednokierunkowy ruch. Łańcuchy i klamry, podejścia, kiedy szuka się podparcia dla stopy, albo musi się bardzo wysoko podnosić nogi, by wleźć na kolejny blok skalny. Nie patrzyłam w dół, patrzyłam na łańcuchy, klamry i szukałam bezpiecznego oparcia dla stopy. Przydała mi się kondycja zdobyta na siłowni (mocne ręce, które momentami musiały trzymać całe ciało na łańcuchu). Po zdobyciu szczytu jeszcze chwilę zejście po łańcuchach, a potem już w dół i w dół (bolące łydki).  No jest satysfakcja - zapewne kilka lat temu nie weszłabym na ten szczyt...

Żółtym w kierunku Koziej Przełęczy







 Łańcuchy - zdjęcia robiłam małym aparacikiem, który był w kieszeni spodni; kiedy pojawiły się łańcuchy, nie było możliwości, by z plecaka wyciągać lepszy aparat
 


Kozia Przełęcz– wąska przełęcz w długiej wschodniej grani Świnicy, w polskich Tatrach Wysokich, pomiędzy Zamarłą Turnią a Kozimi Czubami leżącymi w masywie Koziego Wierchu. Przełęcz jest dwumetrowej szerokości wrębem między skałami. Przejście przez przełęcz ułatwione jest przez klamry, drabinkę i łańcuchy. Szczególnie znana jest 8-metrowa stalowa drabinka, którą szlak Orlej Perci schodzi na przełęcz ze stoków Zamarłej Turni.
Przełęcz położona na trasie Orlej Perci, dostępna jest także z Doliny Gąsienicowej (z Dolinki Koziej) i Doliny Pięciu Stawów Polskich (Dolinki Pustej). Szlak prowadzi z Dolinki Koziej początkowo ścianą Zamarłej Turni, później żlebem, w którym nawet latem często zalega śnieg na Kozią Przełęcz, następnie schodzi ścianą Kozich Czub do Dolinki Pustej. Przejście ułatwiają łańcuchy założone na wejściu i zejściu
Pierwsze odnotowane przejście przez Kozią Przełęcz dokonane zostało około 1860 r. przez Szymona Tatara, przewodnika tatrzańskiego, podczas jednej z jego myśliwskich wypraw. Drogą tą poprowadził on ok. 1876 r. Tytusa Chałubińskiego i osoby jemu towarzyszące.
Kozia Przełęcz to niebezpieczne przejście. Do 2012 r. miało tutaj miejsce 13 wypadków śmiertelnych.
 
Kozia Przełęcz
 
 
Z przełęczy - kierunek - szczyt:
 

 Taka kolejka oczekiwała na dalsze przejście
 

Podejście na Kozi Wierch
 
Kozi Wierch (2291 m n.p.m.) – szczyt w Tatrach Wysokich. Jest najwyższą górą znajdującą się w całości na terenie Polski. Kozi Wierch wznosi się w długiej wschodniej grani Świnicy pomiędzy Doliną Gąsienicową a Doliną Pięciu Stawów Polskich, a dokładniej między dwiema dolinkami wiszącymi: Dolinką Kozią i Dolinką Pustą. Wzdłuż grani tej poprowadzono szlak turystyczny zwany Orlą Percią.
Na szczyt można też wejść z Doliny Gąsienicowej (Dolinki Koziej) przez Kozią Przełęcz albo Żlebem Kulczyńskiego (nazwanym tak od nazwiska Władysława Kulczyńskiego, który wraz z Szymonem Tatarem przeszedł żleb w drodze na Kozi Wierch w 1893) przez Przełączkę nad Buczynową Doliną. Wejście od Doliny Pięciu Stawów Polskich jest łatwe, od Żlebu Kulczyńskiego dość trudne, za to odcinek Orlej Perci łączący Kozi Wierch z Kozią Przełęczą jest bardzo eksponowany, technicznie trudny, wymaga szczególnej uwagi i należy do najtrudniejszych szlaków turystycznych w całych Tatrach.

Na szczycie:



Widoki z wysokości 2291 m n.p.m.:








Na górze słońca nie było, raczej zimno, horyzont zaciągnięty chmurami zwiastował deszcz - na szczęście nie padało.
A tu już zejście do Doliny Pięciu Stawów:




Źródło:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Kozia_Prze%C5%82%C4%99cz
https://pl.wikipedia.org/wiki/Kozi_Wierch

Gdzie kręcono "Janosika"

$
0
0
Podczas tegorocznego wypadu w Tatry zamieszkaliśmy w Białce Tatrzańskiej. Po pierwszym dniu typowo górskim, następny spędziliśmy już relaksowo i niespiesznie. Przed południem zięć zaproponował, żeby obejrzeć miejsce,  gdzie kręcono film "Janosik". Po drodze jednak jeszcze szybkie spojrzenie na drewniany siedemnastowieczny kościółek p.w. Świętych Szymona i Judy Tadeusza:




Wędrując po Białce podziwiałam architekturę, a szczególnie zdobienia domów:


To chyba stara kuźnia
 

 

W końcu dotarliśmy do przełomu rzeki Białki, który został utworzony przez dwie skały: Obłazową (670 m n.p.m.) i Kramnicę (688 m n.p.m.). Sama rzeka jest typowo górska i pełna kamieni otoczaków wykorzystywanych przez górali do budowy podmurówek domów. Jest też naturalną granicą między Spiszem (Kramnica) a Podhalem (Obłazowa Skała). W zasadzie przełom Białki znajduje się bliżej miejscowości Nowa Biała, aniżeli Białki Tatrzańskiej. Ze względu na walory przyrodnicze utworzono w tym miejscu rezerwat przyrody Przełom Białki pod Krempachami obejmujący ponad 8 ha. W jaskiniach Obłazowej archeolodzy odnaleźli ślady człowieka neandertalskiego, który zamieszkiwał ją około 50 tysięcy lat temu oraz  m.in. bumerang wykonany z zęba mamuta (najstarszy na świecie).
 


 Obłazowa lub Obłazowa Skała – izolowana skała wapienna wznosi się
na lewym brzegu Białki
 

Jaskinie
 
Kramnica  – podłużna skała zbudowana z wapieni krynoidowych i bulastych przetykanych marglami w zachodniej części Pienin Spiskich,
po prawej stronie Białki
 

 
Mnie poza pięknym przełomem ekscytował również fakt, że  teren ten stał się plenerem dla twórców filmowych. Przed Jaskinią Obłazową kręcono sceny filmowe nie tylko dla "Janosika", ale do projekcji o Janie Pawle II "Karol człowiek, który został papieżem". To na terenie rezerwatu sfilmowano ujęcia kąpieli zbójników oraz scenę z pierwszego odcinka, kiedy Janosik i Kwiczoł, jako więźniowie hrabiego, pracują przy wydobywaniu kamieni. W tym również miejscu wspomniany Kwiczoł przesłuchuje z Pyzdrą pojmanego hajduka, który zdradza plan murgrabiego. Nad brzegiem Białki rozgrywają się także sceny podziału łupów oraz - w odcinku szóstym "Worek talarów" - zbójeckiej uczty z pieczeniem barana.

Tak spędziliśmy przedpołudnie - jeszcze niezwykle słoneczne i upalne. Po południu moczyliśmy ciała (obolałe nogi) w termach chochołowskich, a kiedy wyszliśmy - pogoda już się załamała: padało ulewnie i zrobiło się zimno.

Ukraina 2016. Borysław

$
0
0
Tuż obok sielskich pejzaży i wielkoświatowego szyku Truskawca płonęło piekło Borysławia. Przed wojną było to trzecie pod względem powierzchni - po Warszawie i Łodzi - miasto w Polsce. Wyrosło błyskawicznie na ropie naftowej. Z Borysławia pochodziło trzy czwarte wydobycia ropy w II RP. Nie obowiązywały tam żadne zasady, żadne ograniczenia, wiercić szyby naftowe mógł każdy - i wszędzie. Wieże wiertnicze stały wiec jedna przy drugiej (było ich w sumie ponad 1500), wtulone między ziemne i żelazne zbiorniki na ropę naftową, oplecione rurociągami.Gorączka czarnego złota ściągała tu poważnych kapitalistów i typy spod ciemnej gwiazdy. Wszyscy wiercili i marzyli, że właśnie z ich szybu tryśnie czarny gejzer. Taki jak z odwiertu Wacława Wolskiego - gigantyczny jak na borysławskie warunki strumień dawał 50 wagonów dziennie - tak wiele, że właściciel, nie mogąc wywieźć tego bogactwa, przegrodził jeden z jarów ziemnym wałem i na przedmieściu stworzył jezioro czystej ropy.

Za ojca przemysłu naftowego uważa się Ignacego Łukasiewicza, który to konstruując pierwszą lampę naftową i rozświetliwszy dotychczasowe ciemności spowodował technologiczny przewrót światowy. Wzrosło gwałtownie zapotrzebowanie na ropę naftową. A w Borysławiu już w XIX w. ją  wydobywano (Borysławskie Zagłębie Naftowe) i tak to trzecie miasto kresowego trójmiasta w okresie międzywojennym stało się poniekąd z jednej strony synonimem bogactwa, z drugiej specyficznego piekła.
Ulice w Borysławiu przypominały solne bagna, w których brodziły konie z sierścią do połowy tułowia wypaloną przez solankę. W słonym błocie łyskały tłuste plamy ropy. Nad tym bagniskiem układano drewniane chodniki. Miasto cuchnęło wyziewami nafty, wstrząsały nim eksplozje gazów w szybach, dławił je dym pożarów. Na przełomie XIX i XX w. technika gaszenia szybow stała nisko. Bywało, że odwierty płonęły i po kilka miesięcy, nocami oświetlając Borysław apokaliptyczą łuną.

Do Borysławia dotarliśmy już bardzo późno. Jeszcze słońce kładło długie cienie. Jeszcze dało się zrobić jakieś zdjęcia.



Dzisiejszy Borysław - na ostatnim zdjęciu zabytkowa willa

Czas gonił, więc tylko przejazd przez miasteczko nierobiące dobrego wrażenia i szukanie Muzeum Przemysłu Naftowego, które niedawno tu powstało. Trafiliśmy, (Hołowczyc doprowadził) - oczywiście zamknięte - przecież to prawie 20.00. Obejrzeliśmy eksponaty zgromadzone przed budynkiem.








Doczytaliśmy, że w parku nieopodal też mają być wystawione jakieś obiekty z kopalni ropy naftowej. Stary park równo zarośnięty pokrzywami, nie zachęcał do poszukiwań.


Bramy wejściowe do parku
 
Pokrzywy...
 
W końcu brat wypatrzył ścieżkę i doszliśmy do jakiej machiny pochodzącej z kopalni ropy naftowej (wydawało mi się, że jest eksponat raczej dwudziestowieczny).


Więcej ciekawostek technicznych nie znaleźliśmy. Z planów prezentowania  w parku eksponatów związanych z przemysłem naftowym niewiele wyszło (czytałam jakiś artykuł, który zapowiadał właśnie takie wykorzystanie parku i pozostałości po kopalniach naftowych), których złoża się już w Borysławiu wyczerpały.

Dzisiejszy Borysław:  obecnie, pomimo że przez teren miasta przepływa kilkadziesiąt strumieni i małych rzek, bardzo brakuje wody pitnej.
Chociaż Borysław zaliczany jest do najbardziej zielonych miast (stan na 2004 r.), w ostatnich latach wzrosło zanieczyszczenie powietrza gazem. Na terenie Borysławia wciąż pozostało ponad 20 tysięcy szybów naftowych. Na skutek wieloletniego wydobycia ropy naftowej pod miastem utworzyły się ogromne puste przestrzenie. Stan taki grozi zawaleniem budynków. W ostatnich latach, w efekcie prywatyzacji i zamknięcia przedsiębiorstw, tysiące mieszkańców miasta straciło pracę i zostało zmuszonych do wyjazdu za granicę w poszukiwaniu zatrudnienia (Europa Zachodnia, Włochy Portugalia).
Jak widać czasy prosperity miasto ma już dawno za sobą... No cóż z racji swych historycznych dziejów zalicza się je do kresowego trójmiasta, a jednocześnie znajduje się na tzw. "Szlaku Naftowym", który rozpoczyna się w Harklowej (powiat jasielski) i wiedzie przez Jasło, Krosno, Sanok, Lesko, Ustrzyki Dolne, Sambor,Borysław, Drohobycz, aż poLwów - jadąc tym szlakiem można odwiedzić miejsca, w których kultywowana jest historia przemysłu naftowego m.in. Muzeum Przemysłu Naftowego i Gazowniczego w Bóbrce, Muzeum Podkarpackie w Krośnie, Muzeum Budownictwa Ludowego w Sanoku,  a także Muzeum Historii Przemysłu Naftowego w Borysławiu.

Źródło:
http://www.nto.pl/opinie/art/4117823,kresowe-trojmiasto-truskawiec-drohobycz-boryslaw-nowa-ksiazka-sanislawa-s-nicieji,id,t.html
http://www.drohobycz-boryslaw.org/images/attachments/attachments/oil/Kresowetrojmiasto.pdf
http://www.sztetl.org.pl/pl/article/boryslaw/3,historia-miejscowosci/

Z życia wzięte - siła miłości

$
0
0
Moja mama spędziła trzy dni w szpitalu na badaniach. Odwiedzałam ją dwa razy dziennie i telefonowałam. Zaopatrzyłam babcię w komórkę, jednak działo tylko w jedna stronę - odbierała moje telefony. Z dzwonieniem z komórki do mnie, był już problem. Za każdym razem na nowo muszę tłumaczyć zasadę obsługi telefonu (babcia zapomina, ma w końcu już 92 lata). Jednak tym razem zaskoczyła mnie dwukrotnie: po pierwsze, kiedy ją odwoziłam - zapytała: "a telefon?". Powiedziałam, że mam i dam... Potem już siedząc na łóżku szpitalnym starsza pani wyjęła karteczkę-ściągę, gdzie miała napisane: "zielony - odebrać", "czerwony - skończyć rozmowę". Hmm, wszyscy kiedyś będziemy starzy... A i tak muszę stwierdzić, że mama zważywszy na wiek, radzi sobie doskonale i jest zupełnie samodzielna.
Jednak nie o tym chciałam pisać. Mama leżała w sali z trzema paniami: oczywiście była najstarsza. Dwie kobiety były mniej więcej w moim wieku i jedna pani - Wanda w wieku 82 lat. Pani Wanda okazała się osobą niesamowitą: bardzo żywotna, optymistka. W ciągu moich tam wizyt zdążyła opowiedzieć niemal całe swoje życie . Dwie pozostałe pacjentki wydawały się jakieś takie opuszczone przez rodziny; jedna leżąca z zaawansowaną cukrzycą, bardzo tęga - już o siebie nie walczyła (tylko rok starsza ode mnie!) wymagała całkowitej obsługi, nawet ręki nie podnosiła... Druga pani - Grażyna osłabiona mocną anemią, nie radziła sobie psychicznie, nikt jej prawie nie odwiedzał, a była matką pięciorga dzieci. Widać, że jej choroba była jej problemem. Ot - ludzkie losy... I pani Wanda - kobieta "iskierka". Dwa razy dziennie (poza inną rodziną) odwiedzał ją kochający mąż, sam po wylewie, nie jeżdżący samochodem, który na pewno musiał czuć zmęczenie po przemierzeniu trasy do szpitala. Dało się zauważyć, że państwo Wanda i Mieczysław szanują i kochają się bardzo. Miecio przynosił żonie smakołyki m.in. maliny i jeżyny z własnego ogrodu. Ogromnie przejmował się wszystkimi wieściami na temat stanu zdrowotnego żony. A teraz to najważniejsze - pan Miecio miał pragnienie - by jeszcze - odchodząc ze szpitala, rzucić okiem na okno, za którym przebywa żona. Jakoś sam nie był w stanie go zidentyfikować, kiedy znajdował się na dziedzińcu szpitala. Wymyślił więc, że małżonka wystawi przez okno  swój ręcznik. Moja mama pożyczyła laski i pani Wanda, swemu odchodzącemu małżonkowi wywiesiła przez okienko ręcznik...
Cudowna miłosna historia - nieprawdaż?

* * *
 
Widzę, że opuszczają mnie obserwatorzy. No cóż blog nie jest stricte robótkowy i jak widać ostatnio przeważa  tematyka nierobótkowa. Świadomie nie zakładałam kilku blogów o różnej tematyce, bo jest to zbyt uciążliwe do realizacji. No cóż mam teraz mało czasu na robótki - takie życie. Po prostu inne priorytety. Do robótek "etatowo", a nie sporadycznie, jak teraz - powrócę zdecydowanie na emeryturze (mam nadzieję, że będę: a) mieć więcej czasu, b)uda mi się zdecydowanie więcej realizować dzianinowych pomysłów). A, że teraz  piszę o miejscach, w których byłam - to "ku pamięci". Zdaję sobie sprawę, że nie wszystkich Czytelników to interesuje - trudno. Blog nosi nazwę "U Antoniny" - co sugeruje niejednolitość pasji i zainteresowań. Okresowo przeważa coraz to inna tematyka. Mam nadzieję, że wytrwali Czytelnicy razem ze mną doczekają mojej emerytury (najpóźniej za rok) i powrotu to pasji robótkowej.
Viewing all 424 articles
Browse latest View live